Chcę być szefem najlepszej firmy. Wywiad z Maciejem Jaeschke – Prezesem Higma Service

Autor: Higma Service

Jak to się stało, że Higma Service świętuje w tym roku jubileusz 20-letniej działalności? Jakie są plany na przyszłość? Jak wyglądały początki firmy? O tym i o wielu innych aspektach pracy na rynku czystości opowiada Maciej Jaeschke – Prezes Higma Service.

Skąd wziął się pomysł na firmę Higma Service?

Zanim założyłem własną działalność, to przez jakiś czas pracowałem dla firmy zajmującej się środkami higienicznymi na potrzeby domowego użytku. Mnie to zaczęło bardzo interesować, zacząłem czytać o firmach produkujących te środki, dowiedziałem się, że oprócz rynku konsumenckiego produkują także marki dla biznesów i przedsiębiorstw. Pomyślałem wtedy, że to fajny temat. Wtedy w Polsce nie było wielu firm zajmujących się takim sektorem, a ja dostrzegłem w tym potencjał. Podjąłem decyzję: zajmę się tymi produktami i będę je sprzedawać.

Pracowałeś sam?

Tak, na samym początku firmy zajmowałem się wszystkim sam. Jechałem do klienta, wypytywałem go o potrzeby, patrzyłem, jakich środków używa i jechałem pożyczonym od brata maluchem do hurtowni poszukać odpowiednich produktów. Jeśli nie znajdowałem ich w jednej, odwiedzałem kolejną, aż skompletowałem zamówienie. Następnie dostarczałem towar klientowi i ręcznie wypisywałem faktury. Dziś to praktycznie codzienność, ale wtedy byłem jedną z niewielu firm oferujących takie usługi. To była nowość dla klienta, że ja jeździłem do niego, pytałem o jego potrzeby i szukałem dedykowanych mu produktów i przyjeżdżałem z nimi.

Firma na początku nie nazywała się jednak Higma Service…

To prawda, na początku nazywała się Pośrednictwo Handlowe, bo współpracowałem jeszcze z inną firmą, dla której świadczyłem usługi, byłem właśnie takim pośrednikiem, ale szybko dotarło do mnie, że nie chcę być tylko pośrednikiem, że chcę robić coś sam. Wtedy zmieniłem nazwę na Higma Service, co można rozwinąć jako Higieniczne Materiały Serwis. Do dziś pamiętam nasze pierwsze logo, zrobiłem je sam w Wordzie (śmiech). A wiesz skąd wziął się pomysł? Akurat obracałem w ręce trójkątny breloczek od samochodu i strasznie mi się ten breloczek spodobał. Pomyślałem: „Gdyby tu dodać nawę firmy, to byłoby dobre logo”. Daleką drogę przeszło to logo do dzisiejszego HS.

Pamiętasz swój pierwszy sprzedany produkt?

Pewnie! To był worek papieru toaletowego Jumbo fi 19!

A pierwszy klient, który sprawił, że firma mogła się rozwinąć?

Bardzo dobrze pamiętam ten moment, ale głównie dlatego że jest z nim związana pewna historia. Miałem szansę na podpisanie dużego kontraktu, ktoś polecił moją firmę naprawdę znaczącemu wówczas klientowi, ale rekomendacja nie wystarczyła. Klient chciał mieć pewność, że podejmie współpracę z wiarygodną firmą i chciał zobaczyć jej… siedzibę. Jaką siedzibę?! Przecież moją siedzibą była wtedy piwnica, w której trzymałem towar! Nie mogłem go tam przecież zaprosić. Jak by to wyglądało?

Mniej więcej w tym samym czasie moi koledzy otworzyli firmę informatyczną, więc podałem ich adres jako siedzibę swojej działalności. Złapałem za telefon i powiedziałem kolegom, że mamy dobę na zrobienie z ich lokalu mojego biura. Trzeba było tam nagle zrobić firmę! Całą siedzibę! Na półkach poustawialiśmy klasery, z piwnicznego towaru zrobiliśmy ekspozycję asortymentu, poprosiłem koleżankę, by udawała bardzo zajętą asystentkę. Była w tej roli świetna!

Gdy klient mnie odwiedził, biuro wyglądało jak z prawdziwego zdarzenia! Asystentka odbierała rozdzwonione telefony, dzwonili oczywiście koledzy zza ściany, z drukarki wysypywały się wydruki zamówień, które nie miały nic wspólnego z zamówieniami, na komputerze widniały miliony tabelek. Siedziba zrobiła na kliencie takie wrażenie, że zdobyliśmy ten kontrakt! Zaraz potem mogłem zainwestować w prawdziwe biuro. Najciekawsze jest jednak to, że ten klient korzysta z naszych usług do dzisiaj.

Można powiedzieć, że jesteś trochę jak Steve Jobs! On też chcąc zdobyć znaczącego klienta i pokazać swoją firmę jako liczącego się gracza na rynku, wystawił puste pudełka, w których rzekomo miały być komputery…

Łączy nas chyba tylko ta anegdota, bo nigdy nie nazwałbym się Steve’em Jobsem. Nie powiem, że jest mi miło, gdy słyszę takie porównanie, ale jednocześnie mnie ono zawstydza, bo mam świadomość, kim był i co stworzył Steve Jobs. Realistycznie to oceniam.

Kto zatem Cię inspiruje?

Na różnych etapach byli to różni ludzie. Ale pierwszy był mój Tato. Później pojawiali się też inni przedsiębiorcy, ale zawsze tacy, którzy funkcjonowali gdzieś blisko nas. Nie żaden Jobs czy Knight, ale polscy przedsiębiorcy. To oni najbardziej mi imponowali, byli na wyciągnięcie ręki i właśnie dlatego tak mnie inspirowali. A nie jakaś Ameryka, to przecież jest strasznie daleko!

Co oceniłbyś jako największy sukces firmy?

Właśnie to, że funkcjonuje ona 20 lat. Ktoś mi kiedyś powiedział, że najtrudniejsze jest pierwsze 10 lat prowadzenia firmy, a później to jest już łatwo. Ale ja myślę, że nigdy nie jest łatwo, jeśli firma ma się rozwijać, zawsze jest trudno. A później gdy okazuje się, że może być jeszcze trudniej, to myślisz sobie, że wcześniej to było łatwo! Ale dzięki temu wszystkiemu zyskujesz doświadczenie. A jego nie da się kupić, nie da się go nauczyć, trzeba je zdobyć. To najcenniejsze, co możemy mieć.

Sukcesem jest dla mnie to, że jesteśmy wciąż na rynku, że z małej lokalnej firmy udaje nam się co roku realizować pomysły dużych ogólnopolskich firm, sieci gastronomicznych i handlowych. Każdy kontrakt daje mi satysfakcję, że coś się wypracowało, bo nie mogę powiedzieć, że coś się udało. Nie wierzę w przypadki. Każdy kontrakt oznacza ciężką pracę.

A jakie momenty uważasz za najważniejsze w ciągu tych 20 lat funkcjonowania firmy?

Z całą pewnością decyzje o podjęciu współpracy z naszymi dostawcami, dzięki nim współpracujemy z takimi firmami jak Essity, Diversey, 3M, Vermop, DebStoko czy Fellowes, a w tym roku rozwinęliśmy swoją ofertę o produkty Werner&Mertz i maszyny Nilfisk. To są bardzo ważne momenty dla firmy.

Ale ważnym momentem jest także zatrudnienie każdej z osób w firmie. Każda osoba, która przychodzi do naszej firmy i każda osoba, która z niej odchodzi jest ważna. Bo każdy z nich coś ze sobą przynosi, a ci, którzy odchodzą, zawsze coś po sobie zostawiają. Może się wydawać, że to drobne decyzje, ale w globalnej perspektywie są niezwykle ważne.

Co jest dla Ciebie najważniejsze w relacjach z klientami?

Jest zasada, której przestrzegam nie tylko w relacjach z klientami, ale po prostu w relacjach z ludźmi. Dla mnie ważna jest po prostu uczciwość. Ja mam taką zasadę i dawno to sobie wymyśliłem, że komfort będę miał, jak nie będę się bał otwierać drzwi swojego domu, odbierać telefonów i korespondencji. Nie chcę mieć nic do ukrycia, zawsze wolę powiedzieć choćby najgorszą prawdę, ale prawdę. I tą zasadą kieruję się także w relacjach z klientami.

Jak widzisz przyszłość firmy? Czy jubileusz firmy skłania Cię do refleksji?

Oczywiście, bo składa się z moim osobistym jubileuszem. Mam dużo refleksji i przede wszystkim jestem wdzięczny za to, co mam. W tym roku życie firmy to jest połowa mojego życia. W kolejnych latach ta firma zawsze będzie większą częścią mojego życia. Jak będę mieć 60 lat, to firma będzie miała 40 lat, to będą 2/3 mojego życia, więc dochodzę do wniosku, że chyba lubię to, co robię.

Co do przyszłości, ja bym chciał, żeby to dalej była ogólnopolska firma, stabilna organizacja, która jest wysoko oceniana przez swoich klientów. Do tego chcę dążyć. Chciałbym być szefem najlepszej firmy w branży. Niekoniecznie największej. Ja chcę być szefem najlepszej firmy. Z perspektywy klienta, pracownika, konkurencji… To oznacza dla mnie satysfakcję.

A poza firmą?

A poza firmą lubię spędzać czas z żoną i córką, pojeździć na rowerze, popukać w perkusję i poczytać kryminały. I lubię chodzić do pracy.