Jestem szczęściarą – rozmowa z Agatą Grzesik, Specjalistką ds. Administracji Serwisu Higma Service

Autor: Higma Service

Agata pracuje w naszym zespole od trzech lat. Jest osobą niepełnosprawną, niskorosłą, mierzy dokładnie 133 cm. Nie przeszkadza jej to jednak w spełnianiu się na polu zawodowym oraz prywatnym.

Karierę w Higma Service rozpoczynała na stanowisku Referenta ds. Logistyki (później awansowała na Specjalistę ds. Logistyki). Dziś realizuje się jako Specjalista ds. Administracji Serwisu. O swoich problemach, troskach, ale i radościach od lat pisze na blogu Pani Miniaturowa. Z okazji Europejskiego Dnia Protestu Przeciwko Dyskryminacji Osób Niepełnosprawnych, który obchodziliśmy 5 maja, zgodziła się porozmawiać z nami o swojej karierze, a także problemach, z którymi niepełnosprawni zmagają się na co dzień.

Agata, opowiedz mi trochę o sobie i swojej niepełnosprawności. Kiedy zaczęły się Twoje problemy?

Moja niepełnosprawność jest nabyta. Gdy miałam 5 lat zaczęłam utykać na nogę i wtedy zaczęły się pielgrzymki po lekarzach. Okazało się, że dopadła mnie choroba Perthesa. Jest to schorzenie, które najczęściej dopada chłopców, ale jak widać – mam szczęście. (śmiech) Choroba charakteryzuje się brakiem dopływu krwi do kości udowej. Na szczęście lekarze wyciągnęli mnie z tego, ale kość była już bardzo krucha i starła się aż o dwa centymetry. Krzywa postawa spowodowana krótszą nogą bardzo silnie wpłynęła na kręgosłup. Miałam mieć operację, ale najpierw trzeba było sprawdzić, jak szybko rosnę, by odpowiednio zaplanować zabieg. U dzieci operacje kręgosłupa zazwyczaj są przeprowadzane etapami. Okazało się, że mimo iż miałam dopiero 10 lat, przestałam rosnąć. Było to prawdziwe szczęście w nieszczęściu, ponieważ zatrzymanie wzrostu sprawiło, że od razu mogłam przejść generalny remont – wszczepiono mi implanty w kręgosłup i zatrzymaliśmy pogłębiające się skrzywienie.

A jak to się stało, że pojawiłaś się w Higma Service? Skąd dowiedziałaś się o tej pracy?

Gdy poszliśmy z kolegą załatwiać dokumenty kończące studia na Politechnice Opolskiej, w Centrum Obsługi Studenta leżały ulotki z Opolskiego Centrum Rozwoju Gospodarki. Okazało się, że prowadzą program stażowy i nasz kierunek, czyli ekonomia, kwalifikuje się do tego programu. Zanieśliśmy wszystkie potrzebne dokumenty. List motywacyjny napisałam taki, że płakałam ze wzruszenia, czytając w nim, jaka ja jestem cudowna i wspaniała. (śmiech) Ale była w nim sama prawda! Dwa tygodnie po obronie magisterki dostałam zaproszenie do Higmy na rozmowę i dostałam propozycję stażu.

Z przyjęciem do Higmy łączy się jednak większa anegdotka, bo w OCRG powiedziano mi, że rozmowa będzie dotyczyła stanowiska w Dziale Kadr i Administracji. Byłam bardzo szczęśliwa! Gadka szmatka trwa i nagle orientuję się, że znaczna część tej rozmowy krąży wokół logistyki. Otworzyłam dziób i pytam: „Dlaczego my rozmawiamy cały czas o logistyce i magazynie”? A Jacek na to: „Bo to rozmowa o pracę w Dziale Logistyki”. (śmiech) Było wesoło! Ale zachowałam zimną krew i dostałam tę posadę. Koleżanki śmieją się ze mnie do dziś, że dostałam pracę, której nawet nie chciałam. To trochę nieprawda, bo pracę przecież chciałam, ale nie spodziewałam się po prostu tego stanowiska. Na rozmowie powiedziałam szczerze, że nie mam pojęcia o logistyce. Jasne, miałam wiedzę teoretyczną wyniesioną z europeistyki i ekonomii, które studiowałam, ale nic w praktyce. Okazało się jednak, że pod czujnym okiem Zbyszka dałam radę i fajnie ogarnęłam temat.

Czyli Higma to Twoja pierwsza praca?

Właściwie to tak. Dostałam ją dwa tygodnie po obronie. Mój złoty strzał. (śmiech) Powiem szczerze, że jestem szczęściarą, bo nie każdy z moich znajomych trafił tak dobrze po studiach. A tymczasem ja trafiłam do firmy, która po stażu od razu zaproponowała mi umowę o pracę i rozwój zawodowy.

Jak przyjęto w Higmie Twoją niepełnosprawność?

Nigdy nie była tutaj problemem. Na początku pracowałam w biurze magazynu, tam pracuje młody zespół złożony głównie z facetów. Oni nie zwracali uwagi na mają niepełnosprawność, przyjęli mnie taką, jaką jestem. Nie wypytywali, nie dociekali. Zamiast gadać, robili. Po prostu zawsze chętnie mi pomagali – choćby ściągnąć kubek z górnej półki czy sprawdzić towar leżący na wysokich regałach.

Nie wkurza cię to, że czasem musisz poprosić o pomoc w takiej kwestii?

Jest to krępujące, wkurzające, ale musiałam do tego przywyknąć. To jest codzienność. Kubek czy coś na wyższej półce w sklepie. W domu pozwalam sobie na chwilę słabości. Czasem mam ochotę wybuchnąć, potrafię wkurzyć się tak, że obracam wszystko w pył, ale na szczęście chłopak szybko przybywa z pomocą.

Jakie są najczęstsze przejawy dyskryminacji względem osób niepełnosprawnych? Z czym musicie się zmagać na co dzień?

Największy problem, który dostrzegam, dotyczy dostępności różnych miejsc, także tych związanych ze służbą zdrowia. Brałam teraz udział w kampanii #JestemBadamSię, dotyczącej profilaktyki raka szyjki macicy. Napisała do mnie koleżanka, że fajnie, że biorę w tym udział, ale ona jako osoba na wózku nie jest w stanie się zbadać, bo gabinet zdolny ją przyjąć jest 200 km od jej miejsca zamieszkania. To pokazuje, że istnieje realny problem z badaniem osób, które mają problemy z poruszaniem się. Praktycznie wszystkie dziewczyny, które poruszają się na wózku mają znaczne trudności z przebadaniem się u ginekologa, bo nie ma tam ani specjalistycznych foteli ani personelu, który bezpiecznie przeniósłby je na fotel. Dla mnie to chore, że dla tylu kobiet standardowe badania medyczne są poza zasięgiem.

Druga sprawa to bariery mentalne. Ludzie uważają, że niepełnosprawni nie powinni jeździć na wakacje, a ich pieniądze powinny iść wyłącznie na leki i rehabilitację, na zdrowie. Za żadne skarby nie możesz nic wydawać na swoje hobby, na wakacje, na dzieci, na coś ładnego. To jest źle widziane. Mimo że przecież wiele osób z niepełnosprawnością normalnie pracuje zawodowo i mogą sobie spokojnie na to pozwolić. Nawet mi ktoś zwrócił kiedyś uwagę, że jaka jest ze mnie niepełnosprawna, skoro jeżdżę w góry. Oczywiście, bo jak jadę w góry, to muszę się przecież od razu wspinać po prostopadłych ścianach skalnych!

Jest też coś, do czego nie umiem się przyzwyczaić i chyba nigdy się nie przyzwyczaję. To jest wyśmiewanie się z wyglądu osób niepełnosprawnych. Często słyszę pod moim adresem obraźliwe hasła, ludzie wytykają mnie palcami. Jest dwudziesty pierwszy wiek, a ludzie są w stanie spojrzeć ci w oczy, wskazać palcem i wyśmiać. Jakbyśmy byli wychowywani w całkiem innym świecie. A przecież fizycznie moją niepełnosprawność widać jedynie po wzroście! I wtedy zastanawiam się, co muszą przeżywać osoby, których niepełnosprawność jest bardziej widoczna, poruszają się na wózku inwalidzkim lub mają wyraźnie zdeformowane ciało lub kończyny.

Z racji branży, w której pracujemy, rozmawiałyśmy ostatnio o toaletach dla osób niepełnosprawnych.

Tak, i zauważam w nich wiele problemów. Po pierwsze, takie łazienki nie zawsze są dobrze zaplanowane architektonicznie. Widziałam miejsca, w których toaleta dla osób sprawnych była wyposażona w drzwi automatyczne, a dla osób niepełnosprawnych w ciężkie drzwi, z którymi koleżanki na wózkach musiały się szarpać. Po drugie, ludzie uważają, że te toalety będą tak rzadko używane, że można je zmienić w kantorki i składziki.

I co się tam znajduje?

Wiadra z brudną, śmierdzącą wodą, mopy, kartony z pootwieraną chemią. Czy ktoś się zastanowił, co jeśli do takiej łazienki wejdzie dziecko i psiknie sobie takim płynem do szyb w oczy lub napije się płynu do podłóg? Na uchwytach przy toalecie i umywalce często wiszą cuchnące ścierki, a na podłodze stoją kartony i papiery. W takiej łazience osoba na wózku lub chodząca o kulach nie jest w stanie swobodnie się poruszać. O bezpieczeństwie też nie ma mowy!

Za każdym razem, jak wchodzę do takiej toalety, widzę, że to niefajnie wygląda. W toaletach dla osób sprawnych nie ma żadnych szmat, brudnej wody, kartonów. Jest schludnie i czysto. Musimy nauczyć osoby, które zarządzają tymi pomieszczeniami, że niepełnosprawny klient, to wciąż taki sam użytkownik toalet jak każdy inny.

A co z dozownikami?

Moim zdaniem nie wszystkie toalety dla osób niepełnosprawnych są dobrze zaprojektowane. Niektóre wręcz wyglądają bardziej na odbębnienie przykrego obowiązku. Toaleta jest, ale nikt nie przemyślał, jak zamontować dozowniki tak, by osoba na wózku nie musiała się do nich zbytnio nachylać i nie ryzykować upadkiem. Widać po prostu, że te łazienki projektowała osoba zdrowa, sprawna, bez konsultacji z osobą niepełnosprawną lub taką, która mocno siedzi w temacie. To jest problem na poziomie projektowania, przy podejmowaniu decyzji, gdzie coś powinno wisieć. Co z tego, że te dozowniki są, skoro nie zawsze spełniają swoją rolę. Przecież w takich toaletach nie można tego wieszać, gdzie się chce. Czasem dozowniki są daleko za plecami, czasem za wysoko, czasem za nisko. Trudno jest sięgnąć po mydło czy papier. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Myślę, że powinniśmy zwracać uwagę różnym firmom i instytucjom, by projektowały łazienki tak, aby te spełniały swoje funkcje, a nie tylko po to, żeby wyglądały, że je spełniają. Niech one faktycznie będą tymi toaletami dla osób niepełnosprawnych, a nie tylko atrapami! Edukowanie innych odgrywa tutaj bardzo ważną rolę.

Jak zatem przeciwdziałać dyskryminacji? Czy Twój blog ma na celu walkę z takimi postawami czy pełni bardziej terapeutyczną funkcję?

Przede wszystkim wciąż należy uświadamiać ludzi. Mój blog ma sporo artykułów, które otwierają oczy na pewne sprawy. Na początku był dla mnie bardziej terapią, ale gdy już się uporałam ze swoją przeszłością, zaczęłam pisać dla ludzi, dzielić się wspomnieniami, by inni mogli zobaczyć, jak może wyglądać życie osoby niepełnosprawnej. Ludzi fascynował temat seksu czy ciąży osoby niepełnosprawnej, niskorosłej. Oni tak naprawdę chcą wiedzieć, jak wygląda zwykłe, codzienne życie osoby z orzeczeniem, ale większość reportaży w mediach jest na tę samą modłę – biedny, chory, pomagajmy mu. Po prostu nie ma w mediach innych dokumentów, które pokazują: „Jest chory, ale mimo wszystko daje radę i jest przykładem, jak można się wygrzebać ze swoich ograniczeń”. Brakuje mi w mediach dawania dobrego przykładu, że niepełnosprawni to nie tylko ci pokrzywdzeni przez los, którzy potrzebują pieniędzy na leczenie. Oczywiście takich ludzi także powinniśmy wspierać, ale równie ważne jest pokazywanie dobrych wzorców tym niepełnosprawnym, którzy siedzą w domu, bo myślą że powinni. To im trzeba powiedzieć: Możesz wyjść z domu, iść do pracy, skończyć szkołę, założyć rodzinę, mieć dzieci. Możesz działać w swoim życiu, mieć marzenia i plany.

A jak osoby sprawne mogą pomagać na co dzień?

Nie przeszkadzać. (śmiech) A tak naprawdę – zależy komu i w czym. Najpierw powinniśmy zapytać osobę niepełnosprawną, czy życzy sobie pomocy. Jeśli tak, trzeba dopytać, jak pomóc, by zrobić to bezpiecznie – i dla niej i dla sprzętu, dzięki któremu się porusza.

Powinno się przede wszystkim pamiętać, że niepełnosprawny to taka osoba jak każda inna. Ma lepsze i gorsze dni i może żyć tak, jak ma na to ochotę. Nikt nie powinien jej mówić, co ma robić. Kiedyś powiedziano mi, że jestem bezmyślną idiotką, bo zdecydowałam się na dziecko, które mogło urodzić się takim samym potworem jak ja. Mniejsza z tym, że moja niepełnosprawność jest nabyta i dziecku nigdy nic realnie nie zagrażało, ale to pokazuje, w jaki sposób odbiera się niepełnosprawnym prawa. A przecież to są normalni ludzie, mogą mieć mężów, żony, dzieci, rozwijać karierę zawodową, mieć marzenia. Jak pomóc? Dać nam po prostu żyć tak, jak tego chcemy. I pamiętać, że istniejemy w przestrzeni publicznej. Likwidować bariery nie tylko architektoniczne, ale również te mentalne. W naszych głowach. Bo to tam wszystko ma swój początek.